David Raya daje z siebie wszystko, więc Arsenal nie odpuszcza. Wykorzystali każdą kroplę energii, której wymagał Mikel Arteta, aby pokonać Porto jednym kopnięciem i awansować do pierwszego ćwierćfinału Ligi Mistrzów od 2010 roku. Wynikało to z pierwszej strzelaniny Ligi Mistrzów od finału 2005-06, w której Raya był tak decydujący. Wykonał jedną genialną obronę przed Galeno i stosunkowo szczęśliwą przed Wendellem, przy czym ta druga była wystarczająco mocna i trafiła do bramki Arsenalu.
W takich sytuacjach mogą pojawić się pytania o fizyczny i psychiczny koszt takiej gry, ale drużyna Artety nie ma teraz kolejnego meczu przez 19 dni. Mają też coś wyjątkowo pozytywnego do przemyślenia, po rozbiciu prawdziwego bloku w tych najznakomitszych rozgrywkach. Nawet Arsene Wenger nie docierał tak daleko zbyt często. Arteta dokonał tego za pierwszym razem.
Taki rozmach może podobnie napędzić ich wyzwanie o tytuł, w biegu, który wygląda na pełen życia i optymizmu.
Nie zawsze można tak powiedzieć o tym zwycięstwie 1:0 w nocy. To był słaby remis, nie żeby kibice się tym przejmowali.
Ze strony Arsenalu był to również wspaniały, staromodny występ defensywny Porto, który zredukował stronę Artety do tego.
Liderzy Premier League nie pokazali wiele ze swojej niedawnej jakości, ale pokazali inny atrybut. Była wytrwałość i determinacja, a to było o wiele bardziej potrzebne, niż wskazywałaby na to przepaść finansowa między drużynami. Porto pokazało cały swój europejski rodowód, czerpiąc z bogatej historii oporu i dumnej obrony. To po prostu nie wystarczyło.
Ale było blisko.
Naprawdę zmusili Arsenal do wysiłku. Po raz pierwszy od prawie dwóch miesięcy drużyna Artety nie zdobyła bramki w ciągu pierwszych 25 minut meczu. Porto najwyraźniej zrozumiało to podejście i zaczęło marnować czas. Przypominało to Chelsea Jose Mourinho przeciwko Liverpoolowi w sezonie 2013-14, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że był on jednym z najlepszych menedżerów tego klubu. Uzupełnieniem – choć także kontrastem – była odpowiednia fizyczność. Nagłe zmiany były niemal komiczne. Gracze Porto przechodzili od długich odcinków płasko na ziemi od niewinnych dotknięć do najbardziej solidnych wyzwań. Wendell dawał Bukayo Saka twardy orzech do zgryzienia, podczas gdy Arsenal początkowo z trudem przedostawał się z tyłu. Już w pierwszych 25 minutach było więcej szans niż przez całe 90 minut na Dragao.
Arsenal musiał po prostu wykazać się cierpliwością, jaką wykazał się w sobotnim meczu z Brentford, choć Porto pokazało nieco więcej szybkości w grze do przodu.
Nie musieli nawet czekać tak długo, choć wynikało to z przytomności umysłu Martina Odegaarda, który nie spieszył się z podaniem w sposób, do którego mogła zachęcać sytuacja.
Gdy w 41. minucie piłkę do Norwega zagrał Leandro Trossard, ten miał okazję, by szybko ją oddać. Zamiast tego zwlekał, zręcznie uniknął wyzwania i podał prostopadłą piłkę do Trossarda. Belg wykończył akcję z taką samą precyzją.
Naturalną koleją rzeczy byłoby myślenie, że Porto osłabnie w sposób, w jaki zrobiło to Lazio w podobnej sytuacji przeciwko Bayernowi Monachium w zeszłym tygodniu. Tak się jednak nie stało. Prawdopodobnie zaostrzyli grę, ponieważ grali wyżej na boisku. Nadal bronili się agresywnie, ale nie byli pod taką samą presją, ponieważ zmusili Arsenal do większej rotacji. Stało się to prawdziwą grą 50-50.
Arsenal również został zmuszony do walki. Kai Havertz zilustrował część cynizmu, którego można się spodziewać po Pepe, subtelnie ciągnąc za koszulkę obrońcy, gdy Diogo Costa wyszedł po luźną piłkę. Nie było to jednak wystarczająco subtelne, gdyż sędzia to zauważył, dzięki czemu odbita przez Odegaarda piłka wpadła do siatki. Fakt, że był to „ten rodzaj gry”, został zilustrowany przez obu menedżerów, którzy zostali zarezerwowani.
Można było również odnieść wrażenie, że ta noc staje się właśnie taka. Gdy Arsenal w końcu zaczął ponownie wywierać presję w ostatnich 15 minutach, pojawiła się seria okazji, które albo przelatywały kusząco przez bramkę, albo były kierowane wąsko w bramkę. Zarówno Gabriel Jesus, jak i Odegaard byli blisko. Porto się broniło.
Widać to było po tym, jak wygrywali praktycznie każdą obronną akcję. Było to tym bardziej imponujące, biorąc pod uwagę, jak dużą część bramek Arsenalu zdobyli w tym sezonie. Porto ponownie było dobrze wyćwiczone, do tego stopnia, że był to główny cel ich przedmeczowej rozgrzewki.
Wciąż wygrywali pojedynki główkowe, gdy mecz zbliżał się do 90. minuty i dogrywki. Jedynym pocieszeniem dla Arsenalu jest teraz ta przerwa. Eliminacja Pucharu Anglii może nigdy nie być tak cenna, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki ten mecz doprowadził do remisu, w którym Porto nie mogło utrzymać piłki, ale Arsenal był zbyt zmęczony, by wiele z nią zrobić.
Karne wydawały się nieuniknione. Zwycięstwo Arsenalu nie było, biorąc pod uwagę, że w zeszłym sezonie przegrali ze Sportingiem w rzutach karnych w Lidze Europy.